Amszila
Dołączył: 01 Wrz 2014
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 22:02, 01 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Dzień dobry wszystkim, jestem siostrą Klufenzy. To ja odbierałam kotka i pomagałam w poszukiwaniach odpowiedniego kandydata, więc pomyślałam, że może moja relacja przybliży obraz całej sprawy.
Kotka znalazłyśmy na OLX. Już pierwsze wejrzenie zapadło w pamięć, wyglądał uroczo śpiąc sobie zwinięty w kłębek. Idealnie pasował do naszych wymagań, jako że był kotkiem dorosłym i nie nauczonym wychodzić z domu. Na spotkanie umówiłam się telefonicznie, miałam przyjechać do Rudy Śląskiej żeby go odebrać. Już wtedy właścicielka poinformowała mnie (w postaci zbliżonej do prośby) za byłaby wdzięczna gdybym uiściła opłatę za odrobaczenie, odpchlenie i wykastrowanie kota, czyli 150zł.
Przyznaje się, że nie miałam zielonego pojęcia jak działają tego rodzaju instytucje, także cenę uznałam za zwykły zwrot kosztów zaopiekowania się zwierzęciem.
Kiedy przyjechaliśmy na miejsce z moim chłopakiem, okazało się, że pani mieszka w bardzo starym budynku. Jej mieszkanie składa się (z tego co zauważyłam) z min 2 pomieszczeń i na wejściu człowiek spotyka się z dosłownie ścianą smrodu. Pachnie tam kocimi odchodami i stęchłym brudem, a zapach jest mocny, aż zapiera dech w piersiach. Koty są dosłownie wszędzie. Siedzą lub leżą jak figurki, na każdym krześle, fotelu, szafce, parapecie, stoliku czy szafie (na jednej z takich szaf zauważyłam 4 śpiące koty) w strasznym ścisku. Cały dom jest zaniedbany. Wprawdzie nie widziałam żadnych odchodów na podłodze, ale też nie mogę powiedzieć żeby w domu było czysto. Przy takiej ilości zwierząt porządek jest chyba niemożliwy do utrzymania na tak małej powierzchni.
Właścicielka tłumaczyła, że jest przed remontem, dlatego tak kiepskie są warunki. Mówiła też, że wszystkie kotki dostaje od schronisk lub z jakichś łapanek i że raczej są przyjmowane „bo nie ma innego wyjścia” niż z powodu jej widzi-mi-się. Miała tam dużo małych kociąt pałętających się po ziemi, trzeba było uważać na nogi. Właściwie, jakiegokolwiek kota pogłaskałam informowała mnie, że nie jest do wzięcia lub że jest już zarezerwowany. Wyszło na to, że tylko Puszkiem mogłam się interesować, bo każde zwrócenie uwagi na innego pupila budziło jej nerwowość.
Zdziwiło mnie, że ma tyle małych kociąt (niektóre były już całkiem duże) a jednocześnie nie widziałam ich na OLX czy innych portalach przeznaczonych do adopcji zwierząt. Powiedziała mi, że ona je oddaje tylko po wcześniejszym zabraniu do weterynarza, zaszczepieniu i przeczekaniu 10 dni w których kotek choruje. Przyznam, że zrobiła tym na mnie spore wrażenie, pomyślałam wtedy, że faktycznie dba o swoje kotyi i zna się na nich.
Po całej rozmowie i podpisaniu umowy schowałam kotka do transportera i zwyczajnie się pożegnałam, umawiając się, że zadzwonię za kolejne 2 tygodnie w celu adopcji kolejnego kociaka, tym razem dla mnie. Mam warunki, żeby przygarnąć takie maleństwo, a widząc w jakiej nędzy żyje ta pani i oczywiście sam kotek uznałam że będzie to dobra decyzja. Wydaje mi się, że dla kotów życie w takim ścisku musi być sporym utrapieniem i męczarnią. Niestety po 2 tygodniach okazało się, że maluch jest podobno chory i bierze antybiotyki, więc miałam zadzwonić po kolejnym tygodniu, jednak do tego czasu już wyszła sprawa z Puszkiem.
Ogólnie rzecz biorąc te wszystkie zaniedbania, złe warunki i ścisk w mieszkaniu uznawałam za formę poświęcenia tej właścicielki. Dała mi do zrozumienia, że albo ona przygarnie te koty, albo będą się wałęsać po okolicy czy zostaną uśpione gdzieś w schroniskach, które i tak już nie mają miejsca. Za to ona je przygarnia, leczy u weterynarza i później oddaje dalej. Nie przypuszczałam nawet, że kot, który wg jej słów, został zdiagnozowany u weterynarza jako całkowicie zdrowy okaz w świetnej formie, którego spokojnie czeka jeszcze parę lat życia (dokładnie tak mi powiedziała), będzie musiał zostać uśpiony po tygodniu w nowym miejscu...
Do tego wszystkiego, siostra podsyłała mi wpisy na forum z innymi przypadkami działalności tej pani, i szczerze mówiąc naprawdę byłam niemile zaskoczona. Dopiero teraz zaczęłam zauważać, że niektóre z jej zachowań faktycznie powinny wzbudzić moje podejrzenia, niestety wtedy przymykałam na nie oko tłumacząc sobie, że kobieta która poświęciła praktycznie całe swoje życie w celu ratowania bezdomnych i pozostawionych na pastwę losu kotów, ma prawo mieć swoje dziwne zachowania.
Aktualnie bardzo żałuje że nie poczytałam więcej na temat tej pani. Niestety dałam się oszukać, ale liczę na to, że cała ta sytuacja pomoże coś zrobić w związku z tą sprawą. Skoro choroba Puszka jest zaraźliwa, możliwe, że wszystkie koty tej pani są już zarażone, włącznie ze wszystkimi kociętami, biorąc pod uwagę panujący tam ścisk...
Jeżeli będzie się dało w jakiś sposób zakazać tej pani kontynuowania swojego dziwnego zbieractwa, chętnie się do tego przyłożę.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Amszila dnia Pon 22:15, 01 Wrz 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|